niedziela, 6 marca 2016

5."To śpijmy razem"

Niall
            Jak zwykle wstałem wczesnym rankiem, wziąłem prysznic, ubrałem się i zszedłem do kuchni na śniadanie. Wszedłem do kuchni i zobaczyłem coś czego się nie spodziewałem. Mama i Damon siedzieli roześmiani przy stole i jedli śniadanie jak normalni ludzie:
- Co wy tu robicie? - Zapytałem zatrzymując się w przejściu i marszcząc czoło.
- Z tego co wiem to mieszkamy - zaśmiała się moja matka.
-Ale nie idziecie do pracy. Zazwyczaj wstajecie o 04:00, jecie w biegu i jak wstaję to już was nie ma - powiedziałem siadając przy stole.
- Stwierdziliśmy, że przyda nam się trochę wolnego - powiedział mój ojczym smarując kromkę chleba dżemem truskawkowym. Lubiłem Damona, moja matka zaczęła się z nim spotykać dwa lata po śmierci taty. Szanowałem go za to, że pomagał jak potrafił, ale nigdy nie próbował zastąpić mi ojca. Kiedy tata żył codziennie jedliśmy śniadanie całą rodziną. To on nauczył nas wstawać rano, dla niego nie liczyło się czy jest sobota, czy wigilia, czy jakikolwiek dzień wolny o 05:00 wszyscy byli na nogach:
- O czym myślisz? - Usłyszałem głos mojej rodzicielki, która prawdopodobnie zauważyła, że odleciałem.
- O tacie - odparłem podnosząc na nią wzrok - i o tym jak jedliśmy razem śniadania - uśmiechnąłem się do niej - gdyby nie ja to on nadal by tu siedział - dodałem smutniej.
- Niall to nie twoja wina, to był wypadek - szepnęła kobieta łapiąc mnie za dłoń.
- Nie ty nic nie rozumiesz - krzyknąłem podrywając się z krzesła - to nadal mi się śni, budzę się spanikowany w nocy, bo nadal mam przed oczami każdy, najmniejszy detal - dodałem.
- On chciał cię ratować, zrobił to dla ciebie - powiedziała spokojnie moja matka.
- Wiem, ale nic nie poradzę, że mam wyrzuty sumienia. To ja powinienem zginąć, nie on. To ja powinienem leżeć w piachu, nie on - powidziałem, złapałem plecak z kanapy i wyszedłem z domu.
            O 06:20 już byłem w szkole, chociaż zajęcia zaczynaliśmy dopiero o 08:00. Udałem się do szatni i zauważyłem Jade, która grzebała w swojej szafce:
- Cześć Jade - przywitałem się podchodząc do niej.
- Hej - mruknęła zimno i chciała odejść, ale złapałem ją za nadgarstek na co cicho zasyczała. Chciałem podwinąć rękaw jej swetra, ale wyrwała rękę z mojej dłoni:
- Daj mi rękę - poprosiłem, ale nie ruszyła się nawet o milimetr - daj mi rękę - powiedziałem ostrzej na co westchnęła i wyciągnęła prawą rękę w moją stronę. Złapałem jej dłoń w swoją i delikatnie podwinąłem jej rękaw odsłaniając fioletowo-czerwone siniaki na nadgarstku:
- Kto ci to zrobił? - Zapytałem patrząc na nią.
- Nie ważne - burknęła wyrywając dłoń z mojego uścisku.
- To twój ojciec? - Zapytałem powoli domyślając się, że jej życie nie jest tak kolorowe jak myślałem.
- Niall nie interesuj się tym - westchnęła i chciała odejść, ale zachwiała się i oparła o szafkę.
- Co się dzieje? - Powiedziałem zmartwiony.
- Źle się czuję - odparła opierając się o szafki i powoli po nich zjeżdżając, żeby usiąść na podłodze - Niall w mojej szafce są takie małe, różowe tabletki - powiedziała podając mi klucz do swojej szafki. Wziąłem od niej klucz, otworzyłem szafkę i znalazłem w niej wspomniane tabletki, a kiedy ją zamykałem w oko rzuciła mi się jedna róża leżąca na samym dnie. Podałem dziewczynie opakowanie, a ona wyciągnęła z niego jedną tabletkę i popiła wodą.
- Przepraszam się za tę szopkę - powiedziała po chwili ciszy.
- Nie przepraszaj - odparłem siadając obok niej - powiedz, co właściwie się stało? - Zapytałem.
- Mam chore serce, lekarze nie wiedzą co mi dokładnie jest, więc nie bardzo mogą mnie leczyć. Nie powiedziała ci wcześniej, bo nie chcę, żeby wszyscy o tym wiedzieli - odpowiedziała.
- Dziękuję - uśmiechnąłem się.
- Za co? - Zapytała.
- W jakimś stopniu mi zaufałaś - odparłem na co ona także się uśmiechnęła - a czy przy tej róży była kartka? - Zapytałem po chwili.
- Jakiej róży? - Zdziwiła się.
- Tej, która leży w twojej szafce - odparłem.
- Była - zaśmiała się po czym wręczyła mi małą karteczkę, na której było jedno proste zdanie.
Życie jest jak bukiet róż, coś więdnie by coś mogło zakwitnąć. D.C.
- Ładne, ale... - zacząłem, ale nie wiedziałem jak ładnie ubrać w słowa to co chciałem powiedzieć.
- Kiczowate - dokończyła za mnie.
- Dokładnie - zaśmiałem się.
- Ale podbudowujące - powiedziała zabierając ode mnie kartkę - mama zawsze mi mówiła, że za każdym razem, kiedy ktoś umiera gdzieś na świecie rodzi się dziecko - dodała.
- Mądre - westchnąłem.
Jade
            Siedziałam na matmie i potwornie się nudziłam, bo nasza babka od matmy w ogóle nie umiała uczyć i dziwiłam się kto dał jej dyplom. No, ale mniejsza z tym, bo w pewnym momencie moje męczarnie przerwały wibracje mojego telefonu.
Niall: Zbierz  swoje rzeczy i przyjdź na parking.
Ja: Po co?
Niall: Nie dyskutuj tylko rób co mówię.
Postanowiłam go posłuchać, bo nie wytrzymałabym jeszcze 30 minut słuchania o ostrosłupach. Nie widziałam co zrobić, żeby wyjść z lekcji, dlatego postawiłam na coś co zawsze działa:
- Proszę pani - powiedziałam cierpiącym głosem.
- Tak panno Jackson? - Zapytała kobieta.
- Źle się czuję mogę iść do pielęgniarki? - powiedziałam udając, że na prawdę pilnie potrzebuję pomocy medycznej.
- Oczywiście - odparła - potrzebujesz pomocy? - Zapytał.
- Nie, dam radę - odparłam po czym zebrałam rzeczy i wyszłam z sali. Opuszczając budynek szkoły zauważyłam blondyna opartego o samochód:
- Co to za pilna sprawa, że musiałeś wyrwać mnie z lekcji? - Zapytałam stając obok niego.
- Wsiadaj - powiedział otwierając drzwi samochodu na co spojrzałam na niego i uniosłam brew - no, wsiadaj - przewrócił oczami - obiecuję, że cię nie zgwałcę i nie porzucę w lesie - dodał.
- Niech ci będzie - westchnęłam wsiadając do samochodu, a po chwili blondyn pojawił się obok mnie. Odpalił silni i odjechał z parkingu. Jechaliśmy w ciszy małymi uliczkami, a po chwili Niall wyjechał na autostradę i wtedy poczułam, że coś jest nie tak:
- Niall, dokąd właściwie jedziemy? - Spojrzałam na niego.
- Do Whitstable do mojego domku - powiedział spokojnie.
- Gdzie? Do Whitstable?  - Krzyknęłam.
- Aha - odparł równie spokojnie co wcześniej.
- Niall, to jest w Kent - powiedziałam.
- Wiem to, nie jestem głupi - prychnął.
- No chyba właśnie jesteś, bo to półtorej godziny stąd, a ja muszę na 20:00 wrócić do domu - warknęłam.
- Wszystko załatwiłem - uśmiechnął się.
- Co zrobiłeś? - Westchnęłam załamana.
- Twoja matka wie, że jesteś ze mną i zgodziła się na ten wyjazd, a dodatkowo spakowała ci trochę rzeczy - odparł.
- Jakich rzeczy? Po co? - Zadałam kolejne pytania.
- Wracamy w niedzielę - powiedział. Postanowiłam już więcej nie mówić tylko rozkoszować się widokami za oknem. Obserwowałam ludzi siedzących w samochodach, które co jakiś czas nas mijały, drzewa, domy, pola i pierwszy raz od bardzo długiego czasu poczułam się dobrze. Czułam, że zostawiam wszystkie zmartwienia za sobą:
- Jesteś zła? - Usłyszałam po chwili głos Nialla.
- Za co? - Ściągnęłam brwi.
- Że zorganizowałem to bez twojej zgody - spojrzał na mnie.
- Tak na prawdę to powinnam ci podziękować, bo gdybyś mi o tym powiedział na pewno bym się nie zgodziła, a teraz czuję, że jestem wolna, że wszystkie moje problemy zostały w Londynie - powiedziałam.
- Cieszę się - uśmiechnął się. Następne godzinę jazdy spędziliśmy rozmawiając i śmiejąc się przy muzyce Beatlesów. Kiedy dotarliśmy na miejsce zobaczyłam mały, drewniany domek w lesie, a przed nim na dole skarpy rozciągało się przepiękne morze. Niall otworzył drzwi i powiedział, żebym się rozgościła, a sam poszedł po nasze rzeczy. Weszłam do środka i rozejrzałam się dookoła. Wszystko było fantastyczne, prosty drewniany domek, ale idealny do odpoczynku od spraw, które zostawiliśmy w mieście. Usiadłam na kanapie, oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy rozkoszując się ciszą lasu. Po chwili usłyszałam, że Niall wchodzi do domu, dlatego podniosłam głowę i otworzyłam oczy.
- Dobra - zaczął siadając obok mnie - ja śpię tutaj, a ty tam - dodał.
- Dlaczego ty śpisz na kanapie? -Zapytałam.
- Bo mamy tylko jedną sypialnie - odparł jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
- Niall, to twój dom, a ja mogę spać na kanapie - powiedziałam.
- Nie, głupio bym się czuł wiedząc, że ty śpisz na niewygodnej kanapie, a ja w wielkim łóżku - odpowiedział.
- To śpijmy razem - wskazałam na drewniane drzwi.
- Ale nie przeszkadzało by ci to? - Zapytał niepewnie.
- Nie, bo chociaż tak na prawdę kumplujemy się od jakichś dwóch tygodni to znamy się prawie trzy lata i ufam ci - odparłam.
- W porządku - uśmiechnął się, a ja odwzajemniłam jego gest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz